Jak wszyscy to i ja, a co! Oto praca, którą
wysłałam w ramach konkursu na Świat Blogów Narutomania. Nie, nie zajęła żadnego
miejsca, ale w sumie to się tego spodziewałam. XD Nie pisało mi się jej dobrze,
pewnie ze względu na to, że miałam z góry narzucony temat, który w dodatku
trochę nie trafił w mój gust, no ale o to w tym konkursie chodziło. Fajne
sprawdzenie się — pisanie czegoś, czego się nie czuje oraz pod presją czasu. :p
Pewnie zgłoszę się jeszcze do niejednego konkursu, mimo wszystko ciekawe
doświadczenie.
Zapraszam Was na partówkę, której tytuł
wyjątkowo odbiega od konwencji tego bloga. ;)
Pusta butelka
Byłam pijana w sztok.
Przerażona w cholerę. Roztrzęsiona jak osika. Zapłakana jak kretynka. A mimo to
nigdy nie czułam się pewniej. Wiedziałam, że podjęłam odpowiednią decyzję, a te
cholerne łzy i targające mną emocje, tylko mnie w tym utwierdzały. Długo się
łudziłam, że coś mi się poprzestawiało w tej durnej głowie, że mi odbiło, że to
wojna tak na mnie wpłynęła, że to chwilowe, nie na zawsze, głupie i
nierozważne, ale wcale takie nie było. To nie wojna przekonała mnie do tego
czynu — planowałam to od dwóch lat. To nie było chwilowe — pogłębiało się z
każdym dniem. A ostatnio przekonałam się również, że będzie na zawsze. I wcale
nie takie głupie i nierozważne, skoro trwanie w tym bezsensownym stanie tylko
wpędzało mnie w mini-depresje.
Zdecydowałam: rezygnuję z
bycia ninja.
Odchyliłam głowę, wlewając
do gardła kolejny kieliszek sake, któryś-z-kolei, nie wiem który, ale
odurzający na tyle, że z mojej głowy powstała karuzela, bańka, która tańczyła w
powietrzu. Wszystko wokół się kołysało. Miałam zamroczony alkoholem umysł,
dzięki czemu potrafiłam cieszyć się ze swojej decyzji. Chciałam skakać ze
szczęścia — w końcu uwolniłam się od tego gówna! — ale moje nogi odmawiały
posłuszeństwa. Były ciężarem, jakby mięśnie zamieniły się w ołów, a w żyłach
nie płynęła krew, tylko jakaś niewiarygodnie ciężka ciecz, coś, czego nie byłam
w stanie unieść. Podobnie było z moją głową; jak tylko przyłożyłam ją do blatu
baru, tak nie mogłam już jej podnieść.
I wtedy usłyszałam ten
śmiech. Przebił się przez powietrze, śmiechy obcych ludzi, melodię rockowej
piosenki, stukanie szklanek, szuranie krzesłami, kichanie barmana, krzyki
mojego mózgu, który jeździł na karuzeli, tak, jak ja nieraz przebijałam się
kunaiem przez ciało wroga. Dotarł do mnie z prędkością światła, nieprzyjemnie wrzynając
się w uszczęśliwiony umysł, przez co moje usta odruchowo się wykrzywiły. To nie
tak, że jej nie lubiłam. Wręcz przeciwnie — byłyśmy przyjaciółkami. Ale
reagowałam tak dla jakiejś durnej zasady. I tylko wtedy, kiedy byłam pijana.
Chyba wciąż miałam ją za
rywalkę. A to było dość śmieszne, bo skończyłyśmy walczyć wraz z ucieczką
Sasuke z wioski. Przestałyśmy kłócić się o tego imbecyla, który ostatecznie i
tak wybrał ją, skazując mnie na miłość Saia, którego kochałam bezgranicznie,
któremu chciałam urodzić dzieci i razem z nim się zestarzeć. Ale czułam też
zawód, że Uchiha wybrał pannę-wielkie-czoło, pannę-różowe-pedalskie-włosy,
pannę-w-dupie-mi-się-poprzewracało-bo- mogę-zmiażdżyć-cię-kiwnięciem-palca. I
to dosłownie. Bałam się jej pięści jak cholera, ale nigdy nie dałam tego po
sobie poznać. No i zawsze unikałam walki z nią, żeby nie narazić się na
pogruchotanie kości. To nie mogło należeć do przyjemnych, a ja mimo wszystko
byłam wygodna i wolałam walczyć na odległość, unikając obrażeń. Czy byłam tchórzem?
Może. Ale miałam też głowę na karku i nie zamierzałam podstawiać się Haruno,
obecnie eks-Haruno, kiedy nie było takiej potrzeby. Poza tym już nie byłyśmy
rywalkami.
Ale fajnie byłoby znowu
powalczyć. Poczuć ten dreszcz. Te emocje. Tę cholerną zawiść. Pragnienie
zwycięstwa. To by było coś.
Uniosłam głowę, choć bestia
była wyjątkowo ciężka, i rozejrzałam się za różowymi włosami. Wpadły mi w oczy
dość szybko; Sakura w obecności swojego męża stała przy drugim końcu baru,
najwyraźniej nie zauważając zwłok swojej przyjaciółki, rozkładających się na
blacie. Poza tym zasłaniał mnie jakiś rosły osiłek, pijany równie mocno, co ja.
Ledwo trzymał się na wysokim krześle.
Postanowiłam podejść do
rodziny Uchiha, zapytać uroczo, co tutaj porabiają i zażartować do Sakury, jak
udało jej się wyciągnąć Sasuke z mieszkania. Ale zanim to zrobiłam, moje nogi
się zaplątały a ja poleciałam do przodu, nie asekurując się nawet przed
upadkiem. Alkohol zniósł wszystkie odruchy obronne.
Zaczęłam śmiać się cicho,
podczas gdy jakiś facet podszedł do mnie i zapytał, czy wszystko w porządku.
Wstałam z jego pomocą, przyciągając tym samym spojrzenia znajdujących się wokół
osób, w tym małżeństwa Uchiha. Rzuciłam na nich wzrokiem; zmierzali w moim
kierunku. Kurwa.
Uciekać czy nie? Uciekać czy
nie? Uciekać czy…
— Ino? Co ty wyprawiasz?
— Kurwa! — wymsknęło mi
się. — Nawet nie zdążyłam zadecydować!
— O czym? Jesteś pijana?
Sakura matkowała. Zawsze
była niby-rozsądna, ale przy Sasuke już całkiem zdurniała. Zachowywała się
jakby miała pięćdziesiąt lat, a nie dwadzieścia dwa. Nie lubiłam w niej tej
przesadzonej odpowiedzialności.
— O niczym — burknęłam,
puszczając podtrzymującego mnie chłopaka. Uwiesiłam się ramienia Sasuke, który
jak zwykle otaksował mnie przemiło chłodząco-uspokajającym spojrzeniem, jakbym
była jakąś naprutą kretynką.
W rzeczywistości nią byłam,
ale nie chciałam, żeby małżeństwo Uchiha o tym wiedziało.
— Ino. — Na wszystkich
bogów, jak ja uwielbiałam ten niski, lekko zachrypły głos, który zapewne
wypowiadał niegrzeczne słówka w sypialni mojej przyjaciółko-rywalki! Oddałabym
wszystko, żeby Sai miał taką barwę, wszystko! — Co ty robisz?
— O co ci chodzi, Uchiha? —
prychnęłam, puszczając go. Zachwiałam się niebezpiecznie do tyłu, ale Sasuke o
dziwo przyszedł mi z pomocą. Mocno złapał mnie za rękę i na powrót do siebie
przyciągnął, żebym nie robiła im obciachu.
— Ino, idiotko! — Sakura
chwyciła mnie z drugiej strony i razem ze swoim mężem, zaczęła prowadzić do
wyjścia z baru. — Po cholerę tak się upiłaś? W dodatku sama!
— Bo mogę — odpowiedziałam,
szczerząc się jak idiotka. Ta odpowiedź napawała mnie dumą. Tak. Byłam dumna,
że wymyśliłam coś tak błyskotliwego. — Nie zabronisz mi tego, Sakuro — dodałam,
umacniając tym samym swoją pozycję.
Zauważyłam, że dziewczyna
rzuca swojemu mężowi spojrzenie nad moją lekko pochyloną głową i nie powiem,
mocno się wkurzyłam. Wyrwałam się więc z ich ramion i stanęłam na
wyprostowanych, szeroko rozstawionych nogach, dla utrzymania równowagi, po czym
wymierzyłam w przyjaciółkę palcem.
— O co ci chodzi, co? —
warknęłam. — To już nawet napić się nie można? Ile ty masz lat, żeby mi bronić?
— Tu nie o wiek chodzi, ale
o godność, Ino — wtrącił Sasuke, jak zwykle czarując mnie swoim lodowatym
tonem. Odwróciłam do niego głowę i prychnęłam, czując jednocześnie, że
niechcący się poplułam.
— Nic ci do mojej godności,
Uchiha — syknęłam, odrzucając długie włosy do tyłu i prostując się. — Odwalcie
się.
— Ino, nie bądź dziecinna —
jęknęła Sakura, łapiąc mnie pod ramię. Wyrwałam jej się i nieco zachwiałam, ale
za pomocą rozłożonych szeroko rąk udało mi się odzyskać równowagę. — Nie
wariuj.
— Nie wariuję. To wy
robicie mi niepotrzebne sceny — odpowiedziałam, coraz bardziej zdenerwowana.
Protekcjonalny ton eks-Haruno irytował mnie jak nigdy. Być może była to kwestia
alkoholu, a być może obecności jej męża, który niegdyś miał dzielić małżeńskie
pożycie ze mną. Nie wiem. Ale po prostu mnie wkurzała. — Przepraszam, ale chcę
wrócić do domu. Czy możecie mnie puścić?
— Daj jej spokój, Sakura —
Sasuke znów odezwał się tym swoim obrzydliwie zimnym tonem głosu. Chciałam
zmiażdżyć go spojrzeniem, kiedy on kompletnie mnie zignorował. — Nie chce
pomocy, to niech radzi sobie sama.
— I słusznie — wtrąciłam,
klepiąc znajomego po ramieniu. Otaksował mnie morderczym wzrokiem, jednak tym
razem to ja go olałam, po czym ruszyłam do wyjścia z pubu. — Ale zaraz.
Przecież ja nigdzie nie wychodzę — powiedziałam, uświadamiając sobie, że w
gruncie rzeczy rzeczywiście wolałam zostać na miejscu i wypić jeszcze trochę. —
To wy się napatoczyliście i zmuszacie mnie do powrotu do domu, a ja nie chcę.
— Ino…
— Sakura. — Zdecydowanie to
Sasuke dominował w tym związku. Zresztą nie spodziewałam się nawet, że będzie
inaczej. Kiedy jednak zobaczyłam, jak moja przyjaciółka truchleje pod wpływem
ostrego tonu swojego męża, wezbrała we mnie złość. Sama nienawidziłam, gdy Sai
próbował mną rządzić, dlatego odruchowo wcieliłam się w rolę obrońcy
uciśnionych, tym bardziej, że panna-wielkie-czoło nie potrafiła postawić się
swojemu ukochanemu. Musiałam jej pomóc, choć akurat dzisiaj było to
ostatnie, na co miałam ochotę.
— Dajżesz jej spokój,
Uchiha. Zawsze musisz za wszystkich decydować? — wycharczałam. Nie wiedzieć
czemu, zaschło mi w gardle. Nie chciałam wierzyć, że to sprawka pana-mrocznego,
ale chyba właśnie tak było. Miałam wobec niego jakąś pieprzoną rezerwę, przez
co nie potrafiłam wykrzyczeć prosto w jego przystojnie-zakichaną twarz, co
czuję.
— Ino, przestań. Jesteś
pijana.
— Nie na tyle, żeby nie
widzieć, co tu się dzieje — warknęłam, mając jednocześnie wrażenie, że alkohol
magicznym sposobem opuszcza moje żyły. — Ale to twój wybór, Sakura. Bawcie się
dobrze — dodałam jeszcze, kierując się do wyjścia.
Fakt, w dalszym ciągu się
chwiałam, ale wróciła do mnie trzeźwość myślenia i przekonanie, że nie chcę
mieć z rodziną Uchiha nic wspólnego. A w każdym razie nie, kiedy małżeństwo
znajdowało się razem.
Nie trawiłam Sasuke. Nie
akceptowałam jego związku z Sakurą ani tego, co z nią zrobił. Cień człowieka.
Nic więcej. Już nie była moją radosną Sakurą, z którą mogłam o wszystkim
poplotkować. Stała się zimną panną-wielkie-czoło, wyuczoną formułek, którymi
należało się zwracać. Co gorsza, używała ich nawet wobec mnie. A to sprawiało,
że zalewała mnie krew ze wściekłości.
Czy powinnam jej
zazdrościć? Zdecydowanie nie.
A jak było w
rzeczywistości?
Zimne powietrze przyjemnie
otuliło moje policzki. Odetchnęłam pełną piersią, czując, że zostawiłam w pubie
jakiś ciężar, którym najprawdopodobniej była moja eks przyjaciółka i jej
zakichany mężulek. Z drugiej strony jednak odnosiłam wrażenie, że sprzed nosa
czmychnęła mi szansa na rewanż, choć nawet nie wiedziałam za co. Po prostu
chciałam z nią walczyć i udowodnić nie tylko jej ani sobie, ale wszystkim
wokół, że choć ona wygrała Uchihę, ja byłam od niej zdolniejsza, silniejsza,
zwyczajnie lepsza. Chciałam przekonać samą siebie, że przegranie w miłosnych
zawodach wcale nie czyniło mnie gorszej. I zawalczyć ten ostatni pieprzony raz,
poczuć adrenalinę, strach, złość, jakiekolwiek emocje związane z walką.
Stanęłam przy ścianie
niewielkiego budynku, żeby na spokojnie i na tyle trzeźwo, na ile w tym
momencie byłam w stanie, przemyśleć sytuację. Musiałam być pewna, że aktualnie
jestem na tyle silna, żeby ją pokonać i pokazać, że to ja tutaj rządzę. Może
sobie mieć Sasuke na wyłączność, ale to JA byłam silna i to JA trwałam w
szczęśliwym związku.
— Przecież nie o związki ci
chodzi, no kurwa — jęknęłam sama do siebie, uświadomiwszy sobie, że przez cały
ten czas narzekałam na wybór Uchihy. — Nie o to, nie o to.
Podniosłam się i upewniłam,
że zawroty głowy ustały. Przestałam się chwiać, jakby motywacja sprawiła, że
cały alkohol wyparował z moich żył i mnie ocuciła. Nie powiem, byłam zadowolona
z takiego obrotu spraw, ale też nie ufałam swojemu organizmowi na tyle, żeby
czym prędzej podbiec do Sakury i zaproponować jej walkę. Musiałam ją najpierw
upić, żeby było sprawiedliwie.
Wróciłam się do pubu.
Małżeństwo siedziało przy jednym ze stolików. Moja przyjaciółka była wyraźnie
zmartwiona; tłumaczyła coś Sasuke, który jak zwykle intensywnie wpatrywał się w
jeden punkt i wyglądał na niezainteresowanego jej osobą, ale w gruncie rzeczy
dokładnie wysłuchiwał, co ma mu do powiedzenia. Może i był bezczelny, ale to
akurat Sakura zaskarbiła sobie jego sympatię i to jej zaufał.
Podeszłam do nich pewnym
krokiem i usiadłam na krześle obok panny-wielkie-czoło. Zerknęła na mnie z
niedowierzaniem, natomiast jej mąż wyraźnie się zirytował. Zmarszczył gniewnie
brzmi i poprawił się na siedzeniu, ale zignorowałam to i wbiłam spojrzenie w
różowowłosą.
— Ino — wydukała z siebie,
jakby zobaczyła ducha. — Co ty tu jeszcze robisz?
— Skoro już tu jestem —
odparłam, uśmiechając się słodko — i wy tu jesteście — dodałam, spoglądając z
niechęcią na Sasuke — to pomyślałam, że możemy się razem napić. Czemu nie?
Sakura popatrzyła niepewnie
na męża, który miał zdecydować za nią, czy mogę z nimi posiedzieć. Co za
cholerny dupek!
— No przestańcie tak się na
siebie gapić i napijcie się z kumpelą. Czy to dla was taki problem? —
prychnęłam, próbując wzbudzić w nich poczucie winy.
— Nie no, skąd, Ino —
odparła szybko Sakura. — Tylko myślałam, że Sasuke chce…
— Czy ty masz jakiś
problem? — wciął się jej w słowo brunet. Zmrużyłam oczy, próbując odgadnąć, co
miał na myśli. — Chcesz porozmawiać z Sakurą? Jeśli tak, zostawię was. Nie mam
zamiaru mieszać się w babskie sprawy.
Bingo! To był ten moment!
Mogłam to wykorzystać do spławienia Uchihy i schlania jego ukochanej żonki.
— Właściwie to… — Zrobiłam
teatralną przerwę, zagryzłam wargi i wbiłam wzrok w ścianę, jakby mówienie o
tym przychodziło mi z trudnością. — Nie chciałam wam przeszkadzać, ale też
wiem, jak ciężko wyciągnąć Sakurę z domu. A chciałam z tobą pogadać — zwróciłam
się bezpośrednio do przyjaciółki. Na jej twarzy odmalowało się zmartwienie.
Połknęła haczyk. — Właściwie to nic takiego, ale od dłuższego czasu mnie
gryzie, a wiesz, jaki jest Sai. Czasem ciężko się z nim rozmawia, no i…
— Wrócisz sama do domu? —
spytał Sasuke, widząc, jak motam się we własnych słowach. Sakura skinęła głową
i chyba oczekiwała jakiegoś pocałunku, podczas gdy jej mąż zwyczajnie wstał z
krzesła, rzucił na stół pieniądze — specjalnie większą ilość, jakby spodziewał
się, że trochę tu posiedzimy — po czym po prostu wyszedł.
— Co się dzieje? — spytała
natychmiastowo Sakura, odprowadzając męża spojrzeniem dopóki ten nie zniknął za
drzwiami. — Ino?
— To naprawdę nic
szczególnego — mruknęłam, zerkając na bar. — Pójdę nam zamówić coś
mocniejszego.
— Nie powinnaś już pić.
Machnęłam na nią ręką i po
chwili wróciłam do stolika z tokkuri wypełnionym sake oraz dwiema czarkami.
— Chciałam wykorzystać to,
że już wypełzłaś ze swojej nory i, przyznam szczerze, wreszcie pozbyć się
Uchihy. Kiedy my ostatni raz byłyśmy gdzieś same? — spytałam, nalewając
alkoholu do naczyń. Umyślnie nalałam jej ciut więcej, czego nie zauważyła, bo
skupiła się na zabijaniu mnie spojrzeniem. — Pij — rozkazałam, podnosząc swoją
czarkę, wypełnioną tylko do połowy. — Za nasze zdrowie!
— Jesteś wstrętna — syknęła
i wychyliła napój. Wzdrygnęła się; nigdy nie lubiła mocnego alkoholu i miała do
tego słabą głowę. Mogłam ją upić raptem paroma kolejkami.
— Po prostu chcę poczuć się
jak dawniej — wyznałam. — I rzeczywiście mam ci coś do powiedzenia, ale to
później. Póki co nie psujmy sobie humorów.
— Coś z Saiem? — spytała od
razu, a ja jedynie pokręciłam głową.
— Z nim wszystko w
porządku. Jest teraz na misji i trochę za nim tęsknię, ale do przeżycia. Chodzi
o mnie. Ale — wystawiłam przed siebie palec, gdy otworzyła usta, żeby coś
wtrącić — zamknij się, bo naprawdę nie chcę teraz o tym gadać. Powiem ci
później. Lepiej ty się wyspowiadaj. Jak z Sasuke?
Westchnęła głośno i
niedbale wzruszyła ramionami. Przez chwilę miałam wyrzuty sumienia, że pozbyłam
się pana-mrocznego, bo być może było to jedno z ich nielicznych wyjść, ale z
drugiej strony… No kurczę, miała go na co dzień! A mnie unikała, jakbym zrobiła
jej jakąś krzywdę.
— Mogłam się tego
spodziewać — westchnęła. Zacisnęłam zęby, nie chcąc powiedzieć czegoś
niewłaściwego, i znów nalałam alkoholu do naczyń. Dokładnie w takich samych
proporcjach.
— Czy to naprawdę takie
złe, że chciałam w końcu porozmawiać z przyjaciółką? Sakuro, kiedy my ostatnio
byłyśmy chociażby na zwykłym spacerze, bo o piwie już nie wspomnę? — fuknęłam,
podnosząc czarkę. — Zdrowie.
Widziałam, jak różowowłosa
wzdryga się za każdym razem, kiedy wlewała do gardła alkohol. Nie lubiła tego
smaku. Osobiście również wolałam coś lżejszego, ale nie mogłam oprzeć się
pokusie — musiałam ją chociaż troszkę upić.
Po czterech toastach, które
wychodziły z mojej inicjatywy, Sakura była już wstawiona. Z każdym kolejnym
nalewałam sobie mniej sake, żeby zachować jako-taką zdolność do utrzymania się
na nogach, ale jednocześnie nie chciałam, żeby pani Uchiha zorientowała się i
pokrzyżowała moje misterne plany. Musiałam więc z nią pić, nawet w niewielkich
ilościach. I robić to na tyle sprytnie, żeby niczego nie podejrzewała.
Matko, byłam w tym
mistrzynią!
Głowa Sakury zaczęła
chybotać się na boki. Uśmiechnęłam się z wyższością, mimo, że moja robiła
dokładnie to samo. Ja jednak wydoiłam o wiele więcej niż ona, a mimo wszystko
byłyśmy w bardzo podobnych stanach. Naprawdę musiałam to wykorzystać.
— To już będzie ostatnia
kolejka — zauważyłam, nalewając jej alkoholu do czarki. Skrzywiła się i oparła
brodą o dłoń, nieco chwiejnie. Nie chciała tego pić. Ale jednocześnie
wiedziałam, że jej również brakuje mojego towarzystwa. Mimo wszystko łączyła
nas wyjątkowa więź, którą ostatnio zaniedbałyśmy. W każdej z nas nadal czaiła
się mała dziewczynka, pragnąca zabawy, nowych doznań, czegoś szalonego. Sakura
miała stonowane życie u boku przystojniaka Uchihy, ja czułam się jak kura
domowa, bo Sai co chwila dostawał misje. W gruncie rzeczy obie byłyśmy
szczęśliwe z naszymi mężczyznami, ale i cholernie samotne. Sasuke nie
rozpieszczał żony. Nie rozmawiał z nią. Rzadko się kochali, bo… Bo tak. Sakura
nie umiała tego wyjaśnić. A ja? Czułam się w jakiś sposób zepchnięta na bok, bo
zaangażowałam się w związek z Saiem, a ten, mając pewność, że go nie zostawię,
brał coraz więcej misji, aż w końcu całkiem się w nich zatracił. Brakowało nam
czułości. Brakowało nam szaleństwa. Brakowało nam głupich wyjść na piwo. I choć
byłyśmy w diametralnie różnych sytuacjach — Sasuke od zawszy był zimnym
skurwysynem, a Sai czułym mężczyzną kochającym mnie nad życie — to ostatecznie
i tak nie byłyśmy do końca szczęśliwe w naszych związkach. A zawsze lepiej
cierpieć razem, niż osobno, co nie?
Dlatego też, jak tylko
tokkuri było puste, uznałam, że nadszedł czas na naszą walkę. Znajdowałyśmy się
w podobnych stanach; obie nie do końca trzeźwe, ale też nie schlane w cztery
dupy. Mogłyśmy chodzić, myśleć — z opóźnieniem, ale w dalszym ciągu myśleć — i
bić się. A takiej ekscytacji potrzebowałyśmy.
— Chodź — rozkazałam,
ciągnąc ją za sobą za rękę. Sakura z początku stawiała opór, ale szybko uznała,
że to nie ma większego sensu. Wyciągnęłam ją z pubu i obie nabrałyśmy do płuc
sporej dawki powietrza, wreszcie uciekając z zadymionego fajkami miejsca.
Przyjemnie połaskotało mnie w gardle, przez co odruchowo zakaszlałam i
zauważyłam, że pani Uchiha zrobiła to samo. No kurczę, w końcu przyjaciółki,
nie?
— Dokąd idziemy? — spytała
bełkotliwie, ledwo nadążając za moim tempem. Trzymałam ją za rękę, żebyśmy się
przypadkiem nie rozdzieliły, i dzielnie parłam przed siebie. Przepełniało mnie
niesamowite szczęście. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu i tej rozdzierającej
radości. Chciałam skakać, biec, latać. A to tylko przez wizję czekającej nas
walki. — Zwariowałaś — skwitowała, widząc mój wyraz twarzy. — Ty jesteś
naprawdę pijana.
— Oj zamknij się — prychnęłam,
kierując nas na polanę treningową. — Zaraz też będziesz taka szczęśliwa.
— Czyżby? — spytała z
przekąsem. — Byłabym szczęśliwa, gdybym wróciła do swojego męża i mogła kochać
się z nim całą noc. Nic innego mnie nie uszczęśliwi.
— Nawet się nie łudź — zaśmiałam
się, znów zmieniając kierunek naszego szybkiego marszu. Weszłyśmy właśnie na
jedną z polan, która prowadziła do wybranego przeze mnie miejsca ostatecznego
pojedynku. — Sasuke to góra lodowa, chyba nie oczekiwałaś, że coś się zmieni?
Poczułam mocne szarpnięcie
i już wiedziałam, że Sakura przyjmie moje wyzwanie.
— O co ci chodzi? —
warknęła, rozwścieczona zapewne przez alkohol. — To, że on nie jest taki jak
Sai, nie oznacza, że jest złym mężem! — syknęła, zaciskając dłonie w piąstki.
— Spoko, tego nie
powiedziałam. Uspokój się. — Uniosłam ręce w pokojowym geście. Dziewczyna
odwróciła wzrok i dopiero teraz zorientowała się, gdzie jesteśmy.
— Co my tu robimy? —
spytała cicho, jakby bojąc się odpowiedzi.
Zaśmiałam się nadzwyczaj
melodyjnie. Sama zdziwiłam się, że mój chichot może brzmieć tak ładnie, ale
ostatecznie nie zwróciłam na to większej uwagi. Wolałam skupić się na rywalce.
— Jak to co? Będziemy
walczyć! — krzyknęłam i rozłożyłam szeroko ramiona.
— Ciebie naprawdę pogrzało
— stwierdziła, krzyżując ręce na piersi. Zaraz jednak opuściła je wzdłuż ciała,
bo niebezpiecznie się zachwiała. — Nie mam zamiaru z tobą walczyć.
— A to dlaczego? —
spytałam, wiedząc, że i tak ją przekonam. Miałam na to jeden, idealny sposób.
— Bo to głupi pomysł —
fuknęła. — Wyjątkowo głupi.
— Boisz się? — Uniosłam
brwi, patrząc na nią wyzywająco. Sakura pokręciła jedynie głową.
— Nie, ale…
— Więc z czym masz problem,
panno-wielkie-czoło? — Dziewczyna zadrżała ze wściekłości. Nienawidziła tego
określenia a ja doskonale wiedziałam, że po nim przestanie nad sobą panować. —
No słucham?
— Nie nazywaj mnie tak —
syknęła, powoli podchodząc w moją stronę. Była zła jak diabli. Gromadziła
chakrę w dłoniach; jej piąstki niebezpiecznie się trzęsły i zdawałam sobie
sprawę, że powinnam się ewakuować, nim będzie za późno. — Ty tłusta świnio!
Sakura z impetem uderzyła w
ziemię. Odskoczyłam stamtąd z prędkością światła, obserwując jednocześnie, jak
polana rozdziela się na dwie części, między którymi pojawiła się ogromna wyrwa.
Gdybym tam była, już dawno przestałabym oddychać.
Eks-Haruno ryknęła wściekle
i nim zdążyłam swobodnie upaść na trawę, ruszyła w moim kierunku. W mgnieniu
oka wyczuliłam zmysły i zaczęłam unikać jej ataków. Kroiła swoimi pięściami
powietrze, które wpędzone w ruch, zostawiało niewielkie cięcia na moich rękach
i policzkach. W końcu udało jej się mnie trafić w ramię; odleciałam parę
metrów, czując jednocześnie najgorszy w swoim życiu ból. Miałam wrażenie, że
moja ręka została rozerwana na strzępy i szczerze bałam się popatrzeć w jej
stronę, bo nie miałam żadnej pewności, czy jeszcze ją mam.
— Niech cię szlag —
zaklęłam, obserwując przyjaciółkę. Pierwszy atak furii minął, mogłam odetchnąć.
Zerknęłam na ramię. Było
całe we krwi, ale szybko je podleczyłam. Na szczęście, nie złamała mi kości, a
jedynie dość konkretnie poszarpała. Mimo to mogłam nim poruszać, co
gwarantowało mi możliwość kontynuowania walki.
— Cholera — syknęłam,
podnosząc się za pomocą drzewa, które zakończyło mój lot. — Cholera!
Wróciłam spojrzeniem do
Sakury, ale tej już przede mną nie było. Mrużąc oczy, rozejrzałam się wokół,
jednak ciemność nie pozwoliła mi na znalezienie celu. Przyłożyłam więc dwa
palce do ust i przymknęłam powieki.
— Szlag by to! — ryknęłam,
w ostatniej chwili unikając uderzenia dziewczyny. Pojawiła się tuż nade mną i
włożyła w atak całą swoją siłę, kolejny raz demolując polanę. Z trudem
odskoczyłam na bezpieczną odległość, nie mogąc uwierzyć, że panna-wielkie-czoło
może mieć w sobie tyle mocy. To było niewiarygodne!
Szybko złożyłam odpowiednie
znaki i wykorzystałam moment, w którym Sakura dochodziła do siebie po
uderzeniu. Nasłałam na nią technikę swojego klanu, modląc się, żeby nie zdążyła
odskoczyć zanim w nią uderzę. Zdawałam sobie sprawę z przebiegłości
przyjaciółki, ale po cichu liczyłam, że alkohol ją przyćmi. I tak też się
stało.
Dziewczyna rozwarła szeroko
powieki i popatrzyła na mnie z niedowierzaniem. Uśmiechnęłam się triumfalnie,
wreszcie mogąc swobodnie do niej podejść, bez obaw, że zmiecie mnie z
powierzchni ziemi kiwnięciem palca. Shinranshin no Jutsu zadziałało tak, jak
tego oczekiwałam.
— Ino! — warknęła
ostrzegawczo, gdy zatrzymałam się jakieś trzy metry od jej unieruchomionego
ciała. — Puszczaj!
— Ani mi się myśli —
prychnęłam. — Spójrz, co zrobiłaś z moim ramieniem — dodałam, pokazując jej
swoją na wpół zagojoną rękę. — Czas odpłacić się pięknym za nadobne.
Zachichotałam cicho i siłą
swojego umysłu sprawiłam, że Sakura sama siebie spoliczkowała. Posłała mi tak
wściekłe spojrzenie, że gdyby tylko mogła zabijać wzrokiem, już dawno byłabym
martwa. Ale nie mogła. A ja za to ryknęłam śmiechem, widząc jej oburzoną minę.
— Ino, do kurwy nędzy! —
jęknęła tuż po tym, gdy znów sobie przywaliła. — Pożałujesz tego, przysięgam,
pożałujesz!
— Naślesz na mnie swojego
mężulka? — zakpiłam, podchodząc w jej kierunku. Zatrzymałam się tuż przed nią,
mając stuprocentową pewność, że mi się nie wymsknie. Prychnęłam prosto w tę jej
słodziutką buźkę i pogłaskałam po policzku. — Nie rusza mnie to, Uchiha.
— To zacznie! — ryknęła. —
Zacznie kurwa, zacznie! Jak potraktuje cię swoim sharinganem, to zacznie!
Zaśmiałam się melodyjnie i
dałam jej kuksańca w bok, po czym obeszłam ją dookoła, wkurzając tym jeszcze
bardziej, bo nie mogła się obrócić. Straciła kontrolę. Tym razem to ja byłam
górą.
— Mogłabym cię teraz
bezproblemowo zabić — prychnęłam. — Nie sądziłam, że alkohol działa na ciebie
tak niekorzystnie.
— Chyba na ciebie.
Zdołałam raptem zerknąć w
bok, a już po chwili poczułam mocne uderzenie na swoim policzku. Poleciałam do
tyłu, w duchu dziękując, że Sakura nie użyła do tego chakry, oszczędzając mi
tym samym szczękę. Gdy tylko upadłam, zaczęłam zastanawiać się, jakim cudem
uciekła z mojej techniki, skoro nawet nie czułam oporu z jej strony, ale nie
dała mi na to czasu. Usiadła na mnie okrakiem i znów wyprowadziła cios.
Nim dotarło do mnie, co się
stało, usłyszałam szczery śmiech przyjaciółki. Chwilę zajęło mi ogarnięcie
sytuacji, jednak zauważywszy, że rży jak koń, mocno się zirytowałam. Niby co
było w tym śmiesznego?!
— Ale masz minę! — ryknęła,
zsuwając się ze mnie. Złapała się za brzuch i chichotała idiotycznie,
doprowadzając mnie tym do szewskiej pasji. Wykorzystałam chwilę jej nieuwagi i
rzuciłam się na nią z pięściami. Poleciała do tyłu pod wpływem mojego ciosu i
odruchowo złapała się za nos, który był moim celem. Popatrzyła na mnie z
wyrzutem, później na pokrwawione palce i znów na mnie.
— Ty głupia pizdo —
syknęła. — Będę cała spuchnięta. Jak wytłumaczę to Sasuke?
— Lepiej zastanów się, jak
wytłumaczysz to innym — zauważyłam, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. —
Jeszcze pomyślą, że to on cię tak skatował.
Sakura parsknęła pod nosem,
ocierając krew ramieniem. Udawała złą, ale jej usta i tak ostatecznie
powędrowały ku górze.
— Wiedzą, że nie byłby w
stanie — mruknęła, podnosząc się.
— Och czyżby? —
zironizowałam, podchodząc do niej. — To Sasuke Uchiha, chuj-bez-uczuć,
skurwysyn-bez-serca, już nie pamiętasz? — przypomniałam jej przezwiska, jakie
mu kiedyś nadałyśmy, będąc w podobnym stanie, co obecnie, i znów zaniosłam się
śmiechem.
— Nie pamiętam — ofukała
mnie przyjaciółka. — Ja bym go w życiu tak nie nazwała.
— Och proszę cię, ty podła,
kłamliwa szujo — jęknęłam, zarzucając jej rękę na ramiona. — Sama wymyśliłaś
pierwsze.
— Nieprawda! — zaprzeczyła
szybko, odpychając mnie. — Nie wymyślaj.
— Nie wymyślam — brnęłam w
to dalej, doskonale wiedząc, jak bardzo wstydzi się tych przezwisk. Sama miałam
świadomość, że gdyby Sasuke się o nich dowiedział, sprał by mnie na kwaśne
jabłko, ale póki byłyśmy tutaj same, a Sakura kompletnie pijana, nie miałam o
co się martwić. — To przecież prawda.
— Oj zamknij się! —
Dziewczyna zamachnęła się; zblokowałam cios i natychmiastowo wyprowadziłam
kontratak. Przyjaciółka kucnęła, zatoczyła się do tyłu i straciła równowagę. —
Cholera. Specjalnie mnie spiłaś, żeby wygrać! — krzyknęła, celując we mnie
palcem.
— Raczej, żebyśmy miały
równe szanse — prychnęłam. — Gdybym wyzwała cię na poje…
— Nieprawda! — przerwała
mi, gwałtownie się podnosząc. W jej oczach pojawił się szczery gniew i choć
nigdy nie przyznałam się, jak bardzo mnie ten widok przerażał, moje nogi
automatycznie zmiękły. — Schlałaś mnie bo bałaś się, że wygram!
Spoliczkowałam ją.
Przybrała tak zdumiony wyraz twarzy, że na moment zrobiło mi się głupio, dopóki
sama nie oberwałam z liścia.
— Co u licha?
Uderzyłam ją kolejny raz, a
ta odpłaciła mi się tym samym.
— To za to wielkie czoło! —
warknęła, tłumiąc łzy. — Zawsze śmiałaś się ze mnie, że mam wielkie czoło!
— A ty, że jestem tłustą
świnią! — syknęłam, kolejny raz ją policzkując. — Myślisz, że to nie bolało?
— I dobrze! — pisnęła,
tupiąc nogą jak mała dziewczynka. — Nie masz pojęcia co ja przeżywałam, gdy
nazywałaś mnie panną-wielkie-czoło! Nie masz zielonego pojęcia!
— A ja, gdy łaziłaś za
Uchihą i nawijałaś w kółko Sasuke-kun, Sasuke-kun. Srasuke! — wydarłam się. —
Weź go sobie! Nie potrzebuję takiego gbura!
— I wezmę! — krzyknęła
jeszcze głośniej. — Już mi go nie odbierzesz, rozumiesz? On jest mój i tylko
mój! Nie twój, mój!
— Uspokój się, wariatko —
warknęłam, zatykając jej usta dłonią. — No już. Zamknij się. Jasne?
Sakura odtrąciła moją dłoń
i burknęła coś pod nosem, jednocześnie wystawiając mi język. Zachichotałam
cicho i pokręciłam ze zrezygnowaniem głową. Już dawno się tak głupio nie
kłóciłyśmy.
— Chodźmy się napić —
fuknęła po chwili, łapiąc mnie za rękę. — Potrzebuję alkoholu.
Nie wróciłyśmy do baru.
Poszłyśmy do sklepu, próbując zachowywać się jak trzeźwe osoby, ale ludzie
najprawdopodobniej i tak odkryli nasz mały sekret, bo patrzyli na nas z niemałą
niechęcią. Zignorowałyśmy to, kupiłyśmy flaszkę i wróciłyśmy na polanę.
Usiadłyśmy na jednym z wielkich odłamów ziemi, którą Sakura rozdzieliła swoją
pięścią i otworzyłyśmy naszą zdobycz.
— Cokolwiek by się nie
działo, i tak będziemy przyjaciółkami, co nie? — spytała, pociągając solidnego
łyka sake. Skrzywiła się i podała mi butelkę.
— Ta — mruknęłam.
Zastanawiałam się, czy to
był odpowiedni moment, żeby poinformować ją o swojej decyzji. Zasługiwała, by
dowiedzieć się o tym jako pierwsza, niemniej czułam strach przed jej gniewem.
Byłam pewna na sto procent, że się zezłości. Nie tylko dlatego, że Konoha straci
dobrego shinobi, ale również szpital zubożeje o medyka, a to Sakurę irytowało
najbardziej — gdy ktoś odchodził. Ugryzłam się w język, czekając, aż jeszcze
trochę wypijemy.
— To była krótka, ale dobra
walka — zauważyła bełkotliwie. — Kiedyś musimy zawalczyć na poważnie — dodała,
wskazując na mnie szyjką butelki, którą ode mnie przejęła. — Na trzeźwo.
— Ta — przytaknęłam znów i
schowałam twarz w dłoniach.
— Ino? Właściwie to co się
stało? Czemu siedziałaś tam w barze, sama? — spytała nagle. Próbowała udawać
szczerze zainteresowaną, ale zapewne jej myśli goniły jak najęte wokół tysiąca
innych tematów.
— Nic — mruknęłam. —
Chciałam pomyśleć.
— Nie mogłaś w domu?
— Mogłam — odparłam i
wyłożyłam się na skrawku trawy. — Ale nie chciałam.
— Wiesz, że możesz mi o
wszystkim powiedzieć?
Popatrzyłam na nią
przeciągle, aż w końcu głośno westchnęłam. Okej, należało jej się. Po tym
wszystkim, co razem przeszłyśmy, powinna dowiedzieć się o tym od razu.
— Rezygnuję z bycia shinobi
— wypaliłam na jednym tchu, wbijając wzrok w gwiazdy. Sakura zamarła z,
praktycznie pustą już, butelką w ręce i świdrowała mnie spojrzeniem na wskroś.
Nie czułam się przy tym zbyt komfortowo, ale musiałam to znieść. W końcu sama
podjęłam tę decyzję.
— A to dlaczego? — spytała
i głośno czknęła. Przyłożyła palce do ust i głupio zachichotała, ale zaraz na
jej twarzy pojawiła się powaga.
— Po prostu… Nie chcę już
być shinobi. Nie potrzebuję misji, walk, technik. Pragnę spokojnego życia u
boku wspaniałego mężczyzny, a nie ciągłych pojedynków, które zagrażają mojemu
życiu…
— Pierdolisz — stwierdziła,
wychylając sake do końca.
— Nieprawda — warknęłam. —
Podjęłam już decyzję.
Podniosłam się gwałtownie,
mając świadomość, że Sakura nie zrobi tego tak szybko. Przeskoczyłam nad
dziurami, powstałymi po uderzeniach przyjaciółki i dumnym krokiem zaczęłam
kierować się do centrum wioski. Nie lubiłam, gdy ktoś podważał moje zdanie,
zwłaszcza w tak bezczelny sposób.
— Ino! — jęknęła, nie mogąc
mnie dogonić. Była zbyt pijana, żeby bez żadnego problemu do mnie dołączyć. —
Zaczekaj na mnie, ty łajzo!
— Sama jesteś łajzą! —
odwarknęłam. — Nie rozumiesz, że to poważna decyzja? Nie masz pojęcia, ile o
tym myślałam, więc uszanuj to, dobrze?
— Jesteś za dobra, by
odchodzić. Udowodniłaś to przed chwilą — fuknęła, butelką wskazując na polanę.
— Naprawdę dobrze to przemyślałaś? Może uderzyłaś się w główkę i coś ci się
poprzestawiało? Może jak uderzę cię drugi raz, to…
— No tylko spróbuj —
syknęłam, łapiąc ją za rękę, którą przymierzała się do ataku. Wciąż trzymała w
niej szkło. — Uważaj z tym.
— Tsunade nie będzie
zachwycona — burknęła, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
— Trudno — prychnęłam. —
Będzie musiała się z tym pogodzić.
Sakura zacisnęła usta w
cienką linię i zadrżała z nerwów. Odsunęłam się od niej na dwa kroki, z obawy,
że zaraz mnie zabije.
— Przysięgam, że jak tego
dobrze nie przemyślisz, rozbiję ci tę butelkę na głowie — zagroziła mi,
wymachując ostrzegawczo szkłem. — I będę robić to każdego dnia, dopóty, dopóki
nie zmienisz zdania, Ino Yamanaka!
— Możesz mi naskoczyć —
zakpiłam, odwracając się do niej tyłem i kontynuując moją wędrówkę do domu.
Zachowałam jednak czujność; Sakura z warknięciem zrezygnowania podbiegła do
mnie i się zamachnęła; zablokowałam jej cios, przejęłam butelkę i odruchowo
spełniłam jej groźbę, tyle tylko, że swoją głowę oszczędziłam. Popatrzyła na
mnie zdezorientowana i dosłownie wpadła mi w ramiona. Ułożyłam ją na trawie i
szybko przebadałam czaszkę, czy aby nie zrobiłam jej większej krzywdy, ale
Sakura miała łeb ze stali.
— Naprawdę rozbiłaś mi na
głowie butelkę? — wybełkotała. Skinęłam niepewnie głową, powstrzymując
nieproszone łzy. Chciało mi się śmiać i płakać. Dziwny nastrój. — Ty łajzo.
— Też cię kocham — odparłam
i położyłam się obok niej.
— A ja cię nienawidzę —
wysapała. — Nienawidzę.
— Nienawidź —
zachichotałam.
— Nie rezygnuj…
— Przykro mi, Sakura.
Podjęłam już decyzję i zdania nie zmienię.
Dziewczyna chwilę leżała w
zupełnej ciszy i dopiero po chwili usłyszałam, że jej oddech zrobił się
nadzwyczaj miarowy. Zerknęłam ku niej; miała zamknięte oczy i lekko rozchylone
usta. Zasnęła czy zemdlała?
Dźgnęłam ją palcem w żebra.
Podskoczyła jak oparzona i szybko rozmasowała bolące miejsce. Zaśmiałam się z
jej reakcji, podniosłam z ziemi i wyciągnęłam do niej rękę.
— Zasnęłam? — spytała
zdziwiona. Skinęłam jedynie głową. — Jestem beznadziejną przyjaciółką.
— Jesteś — potwierdziłam. —
A teraz chodź, muszę odstawić cię do domu.
Panna-wielkie-czoło
niechętnie się podniosła i bez żadnego sprzeciwu, pozwoliła prowadzić do
rezydencji Uchiha.
No, to jedna z głowy.
Teraz jeszcze musiałam
powiedzieć o swojej decyzji reszcie wioski, a to w gruncie rzeczy mogło być
trudniejsze, niż uspokojenie eks-Haruno. Przecież nie rozbiję każdemu butelki
na głowie, co nie?